Taka chwila nadeszła na początku drugiej dekady października. Zaniedbany teren z niestrzyżoną trawą i mnóstwem chwastów w okolicy wieży pokrywał utrzymany w ciepłych barwach dywan z liści, opadłych z rosnących tu kasztanowców. Świt był dżdżysty i mglisty i nic nie zapowiadało, by szybko miało się to zmienić.
Zaparkowaliśmy w mało widocznym zaułku. Miejsce to mieliśmy już upatrzone, wcześniej kilka poranków spędziliśmy tu na obserwacji. Ruch o tej porze na tej ulicy jest znikomy, na szczęście mało ludzi zna tę trasę. Czasem przemknie jakiś samochód, a dwie – trzy minuty przed „naszym” obiektem zawsze przejeżdżał rowerzysta, tak samo punktualny jak nasz gwałciciel.
Spojrzałem w górę, w okna zabytkowego budynku gazowni. Od małego to miejsce wydawało mi się magiczne. W pewnym momencie ujrzałem coś, czego nie widziałem nigdy. W jednym z okien widniał witraż. Przedstawiał ciekawe połączenie sacrum i profanum – u góry widniała dłoń wynurzająca się zza chmur. Palec wskazujący skierowany był w ziemię, od palca odchodził promień. Czy był to promień słońca? Nie wiem. Na ziemi natomiast stał kat z toporem w jednej ręce i uciętą głową w drugiej, zaś ciało pozbawione głowy leżało u jego stóp.
Szyja siedział za kierownicą. Nasz samochód zaparkowany był prostopadle do jezdni. Ja stałem na czatach. Punktualnie o siódmej trzydzieści dwie zamajaczyły światła. Nie byłem pewien, czy to znany nam peugeot podkomisarza Stankiewicza, ale na wszelki wypadek rozpoczęliśmy akcję. Wraz z A. zaczęliśmy wypychać samochód z Szyją w środku na jezdnię. W momencie, gdy Stankiewicz dojeżdżał do nas, samochód znalazł się na jezdni, a my pchaliśmy go, symulując awarię. Jezdnia w tym miejscu jest bardzo wąska, a my pchaliśmy nasz wóz jej środkiem, uniemożliwiając ominięcie nas zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Siłą rzeczy musiał przyhamować. Kierowca zaczął trąbić. Z początku nie reagowaliśmy. Kiedy pan gwałciciel zaczął się niepokoić, trąbić natarczywiej i pokrzykiwać przez otwarte okno, przestaliśmy pchać nasze auto. Odwróciliśmy się i zaczęliśmy machać do niego, dając do zrozumienia, by pomógł nam pchać. Zgodnie z oczekiwaniami nie zapałał chęcią pomocy, posyłając nas w słowach dość dosadnych na drzewo. Wówczas A. w mgnieniu oka znalazł się przy otwartym oknie kierowcy i błyskawicznym, precyzyjnym ciosem pozbawił go przytomności. Jak potem zaznaczył, włożył mu jednocześnie palce w oczy żeby nic nie widział na wypadek, gdyby cios okazał się za słaby. Uważając, by nic nie dotykać w kabinie samochodu, A. zgasił silnik dłonią pechowego kierowcy, następnie odpiął mu pas z glockiem zastanawiając się na głos, czy ma on pozwolenie na noszenie broni poza pracą. Pozostawił broń w środku i dla pewności potraktował go jeszcze paralizatorem elektrycznym, bowiem podkomisarz zaczął dawać oznaki przebłysków świadomości. Ja pomogłem mu wrzucić bezwładne ciało na tylne siedzenie naszego samochodu. Drzwi od peugeota zamknąłem kolanem, zabrawszy uprzednio wideorejestrator. Ruszyliśmy, pozostawiając auto gwałciciela na środku jezdni, z kluczykami w środku. Obszukaliśmy go dokładnie, telefon komórkowy wyrzuciliśmy przez okno, a nóż i gaz zachowaliśmy dla siebie. Cała akcja nie trwała dłużej niż 20 sekund. Szyja ruszył z piskiem opon. Chyba nikt nas nie widział.
Powoli zaczynały wychodzić ze mnie uczucia tłamszone przez kilkanaście miesięcy.
Deszczyk nadal siąpił.
***
Rodzi się długo wyczekiwane dziecko. Dbasz o nie, starając się unikać wszelkich możliwych niebezpieczeństw i zagrożeń. Dziecko rośnie, zaczyna raczkować, uśmiechać się, mówić, chodzić. Idzie do przedszkola, potem do szkoły. Poznaje świat, a ty starasz mu się ten świat tłumaczyć. Z początku oczywiście większą uwagę zwracasz na te pozytywne aspekty, na słoneczko, listki, wiewiórkę, drzewko, jeziorko, pieska, kotka… Z biegiem czasu, gdy zaczyna rozumieć, wyjaśniasz mu, że świat nie składa się tylko z dobrych rzeczy, że jest wiele niebezpieczeństw, na które trzeba uważać. Wpajasz jakiś system wartości, dobro nazywasz dobrem, zło złem. Przez kilka, kilkanaście lat udaje się rozumne dziecko utrzymać w tej ułudzie, że dobro zawsze zwycięża, a zło zawsze jest ukarane. Z biegiem czasu dziecko jednak samo odkrywa, że to nie jest do końca tak. Że jeden może zrobić bezkarnie coś, za co inny zostanie ukarany. Że dorośli wcale nie są ani tacy mądrzy, ani tak krystalicznie uczciwi, jak chcieliby, żeby dzieci ich widziały. To jest chyba najgorszy moment w życiu dziecka – ktoś ma wtedy dwanaście, inny czternaście lat – odkrycie, że dorośli wcale nie są mądrzy, uczciwi i dobrzy. A przynajmniej nie wszyscy. Gdy dziecko dorasta, a jest przy tym jako tako ciekawe świata i stara się poznać coś więcej, niż oferują debilne portale internetowe, odkrywa jeszcze więcej rzeczy stojących w sprzeczności z tym, co wtłacza mu się do głowy w szkole albo w domu. Ważne, by nie przegapić tego momentu i wtedy z nim porozmawiać, wyłożyć prawdę na stół.
I wówczas może się zdarzyć moment brutalnej konfrontacji z rzeczywistością. Jeden dostanie w zęby, bo komuś innemu nie podoba się jego fryzura, inny dostanie za to, że jeszcze komuś innemu za bardzo podoba się jakiś należący do niego przedmiot. To są sytuacje raczej trudne do uniknięcia i każdy chłopak w wieku nastoletnim nieraz się z czymś takim musi spotkać. Jest to nieuchronne i trzeba się z tym pogodzić.
Nie mogłem natomiast pogodzić się z tym, że moja córka została splugawiona przez przebranego w mundur państwowy bandytę, który teraz siedział obok mnie i powoli zaczynał odzyskiwać przytomność po porażeniu paralizatorem. Całą złość nagromadzoną przez kilka miesięcy chciałem wyładować w jednej chwili, tłukąc go po mordzie z całych sił.
– Poczekaj, zostaw coś dla młodego – rzucił niedbale A. – poza tym samochód możesz ubabrać.
– Przecież wy się kurwa nie wywiniecie. Nie wiecie, na co, na kogoście się porwali – odzyskał rezon Stankiewicz.
– Zamknij japę – powiedział A. – to ten? – zwrócił się do Szyi. Szyja potwierdził skinieniem głowy.
– Skurwysyny, przecież będziecie wisieć – stróż prawa zaczął się szarpać – jestem policjantem, za pół godziny wszystkie drogi będą obstawione.
– Powiedziałem, zamknij ryj. Trzeci raz nie powtórzę. Wiemy kim jesteś.
– Zdechniecie jak psy… – chciał coś jeszcze dodać, ale delikatny, acz umiejętny cios w skroń zadany przez A. na kilka chwil uniemożliwił mu mówienie.
zdj.: fotopolska.eu