A jeśli to wszystko jest prawdą? A może mi się rzuciło już na psychikę zupełnie? Może zbyt dużo czasu spędzam nad książkami? Może rzeczywiście powinnam dla zdrowia psychicznego zacząć uprawiać jakiś sport, jak radzą mi wszyscy dokoła? A może któryś z moich dowcipnych kolegów stroi sobie ze mnie żarty, dworując z moich zainteresowań magią i wróżbiarstwem? – zastanawiała się Sylwia Gill – Poczekam. A może napiszę do tego człowieka, który odpisał? Zaraz, najpierw wygugluję jego nazwisko.

Rezultaty wyrzucone przez google wskazywały, że jest dość znany profesor o nazwisku Nopregariani. Nazwisko to nie jest częste. Ten zaś, jak pokazują linki w internecie jest wybitnym religioznawcą. Sprawdziła też wyniki dla pozostałych nazwisk, które zawarte były w mailu od tajemniczego dowcipnisia ukrywającego się pod pseudonimem „Kapitan Sebis”. Zarówno Ostap Czopenko, jak też Jose Manuel Mendez były personaliami bardzo popularnymi w swoich kręgach językowych. Żadnego wybitnego Czopenki nie udało się Sylwii odnaleźć, za to Mendezów co najmniej kilku, a co jeden, to wybitny specjalista, każdy w innej dziedzinie.

Gdy tak zastanawiała się nad tym wszystkim, sprawdzając machinalnie czy fejsik i inne twittery wciąż nie działają, zauważyła nową wiadomość w skrzynce pocztowej. Nadawcą był Andrew Timothy Nopregariani. List zaadresowany był do niej, do Ostapa Czopenki i Jose Manuela Mendeza. Wynikało z niej, iż nadawca jest skłonny uwierzyć w prawdziwość informacji – że pochodzi ona od gości z obcej cywilizacji i on sam gotów byłby wziąć udział w eksperymencie, polegającym na poleceniu w nieznane z jej przedstawicielami – wiele w życiu już przeżył, dużo widział, jest człowiekiem spełnionym, nic go więc w zasadzie na Ziemi nie trzyma.

„Mnie też nic na Ziemi nie trzyma, w zasadzie jedyną bliską mi istotą jest ten parszywiec Deder. Spełniona się nie czuję, więc mogłabym wyruszyć na spotkanie nieznanego. Ale o czym ja myślę, zwariowałam już chyba zupełnie, zaczynam brać ten nonsens na poważnie” – myślała Sylwia. Postanowiła udzielić odpowiedzi na e-mail od profesora, lecz trochę później.

Sebis dopinał wszystko na ostatni guzik. Kategorycznie zażądał od Pupusa by ten na jakiś czas powstrzymał się od picia rozluźniaczy i doprowadził załogę do porządku, grożąc mu złożeniem doniesienia o narażeniu na niebezpieczeństwo zdrowia i życia załogi podczas misji pozagalaktycznej. Rzecz jasna nie leżało to w jego naturze i nie zrobiłby tego, lecz musiał jakoś wpłynąć na degenerata, bo sytuacja powoli zaczęła wymykać się spod kontroli. Zwiadowcy byli gotowi, ich sprzęt osobisty też, Sebis czuwał obecnie nad dopracowaniem wyglądu szalup, którymi zwiadowcy mają się udać w kilka miejsc na błękitnej planecie. Zaprowadzenie porządku nie było łatwe, ponieważ załoga rozpasała się niesamowicie, biorąc przykład ze swojego dowódcy. Nikt nie interesował się pracą Sebisa, nikogo nie interesowała planeta, do której przylecieli z misją naukową – celem większości była dobra zabawa z dodatkowym bonusem w postaci ekstra wynagrodzenia za długotrwałą delegację poza Berdos oraz fakt, że czas jaki spędza się w delegacji liczy się podwójnie do emerytury.

Sebis wyznaczył dwuosobowe załogi, w jednej z nich ulokował siebie. Chciał wylądować w miejscu, w którym odbierze profesora Nopregariani, gdyż wydawał mu się on najciekawszy, a ponadto w jego przypadku zachodziło największe prawdopodobieństwo, że wsiądzie do szalupy chętnie i bez oporu.

W ostatniej chwili Sebis skorygował swój plan. Było jasne, że Ostap Czopenko i Jose Manuel Mendez nie są najlepszymi kandydatami do zabrania ich w podróż, wręcz przeciwnie, nie wierzą nawet w prawdziwość wysłanej przez niego wiadomości. Odebranie religioznawcy i poliglotki pozostawił podwładnym, a sam postanowił pozwiedzać trochę, odwiedzając kilka miast, jak też kilka miejsc o walorach przyrodniczych – najwyższe góry, najbardziej zimne i najbardziej suche miejsce na planecie i tak dalej. Zaprogramował trasę i wyruszył wcześniej, niż pozostałe trzy szalupy.

Gdy z Księżyca oderwały się trzy tajemnicze punkciki, w Roskosmosie, NASA, w Chińskiej Agencji Kosmicznej oraz w kilku agencjach kosmicznych w pomniejszych państwach zaczął się popłoch. Postawiono w stan gotowości obronę przeciwlotniczą, dowództwo szykowało się do zejścia do schronów. Naturalnie, o niczym nie informowano społeczeństwa w żadnym z krajów. Zresztą nie miałoby to sensu, ponieważ społeczeństwa i tak były zbyt pochłonięte próbą odnalezienia się w rzeczywistości bez mediów społecznościowych. Wydawało się, że pierwszy szczyt syndromu odstawienia minął, liczba samobójstw zdecydowanie zmalała, wzrosła natomiast cena za głowę twórcy facebooka, ponieważ dość pokaźne grono osób nadal utrzymywało, że to on stoi za „awarią”, po czym nagle wszystko zacznie działać jak dotychczas, lecz będzie to już usługa płatna.

Obiekty zbliżały się do Ziemi szybko, z prędkością znacznie wyprzedzającą osiągnięcia ludzkości w tej dziedzinie. W sztabach wojskowych zdano sobie sprawę, że gdyby obcy mieli złe zamiary i dysponowali większą eskadrą, nie zdążono by postawić na nogi odpowiedniej ilości wojsk. W niektórych krajach w środkowej Europie nawet nie zdążono by podjąć decyzji o zwołaniu sztabu kryzysowego, gdy byłoby już po wszystkim. A nawet, gdyby zwołano sztab, to zanim rozkaz o użyciu amunicji zostałby parafowany w obiegu elektronicznym i papierowym, Ziemia mogłaby przestać istnieć. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, obiekty wchodziły już w atmosferę.

Oprócz wojskowych zbliżanie się tajemniczych obiektów dostrzegli jedynie zawodowi obserwatorzy zjawisk paranormalnych tacy jak tropiciele UFO. Niestety, trudno im się było skrzyknąć, ponieważ dawno już porzucili inne sposoby komunikacji, niż lakoniczne wiadomości na portalach społecznościowych. Taka wiadomość – zbliżają się tajemnicze obiekty, a nie można zalajkować!

Po przejściu warstwy atmosfery obiekty rozdzieliły się. Dwa zawisły nieruchomo gdzieś nad Pacyfikiem na wysokości nieosiągalnej dla ziemskich samolotów, jeden poleciał na Arktykę, przez co wzbudził w Rosjanach jeszcze większe podejrzenia o amerykańskie lub chińskie pochodzenie. Ci ostatni z kolei zaczęli myśleć, że jest to gra ze strony Rosjan, którzy pod pretekstem inwazji zaczną za chwilę wyzwalać pingwiny. Jednak sytuacja ta nie trwała długo, ponieważ Sebis pochodził trochę po lodowcach, pobrał kilka próbek, a następnie wrócił do statku i poleciał w Himalaje. To z kolei zirytowało Chińczyków, którzy myśleli, że tajemniczy obiekt kieruje się do Tybetu. I tam Sebis trochę pozwiedzał, popatrzył, po czym poleciał obejrzeć z bliska kilka wojen, co – ma się rozumieć – zaniepokoiło nie tylko Rosjan, ale i Amerykanów. Nad Syrią otworzyli do tajemniczego przybysza ogień wszyscy – i rebelianci, i Kurdowie, i armia Asada wspierana przez Kreml. Było to jednak bezskuteczne, statki Berdosian otoczone są bowiem niewidzialnym pancerzem, który odbija prymitywne ziemskie pociski, tak więc strzelający wyrządzili krzywdę bardziej sobie, niż obiektowi, do którego strzelali.

Jeden z tajemniczych obiektów zawisł nad Warszawą. Obserwował kolejną manifestację idącą w kilku naraz sprawach – i w obronie demokracji i z żądaniem „Oddać fejsik” i z wieloma innymi. Przewijały się transparenty z napisem „Aborcja w obronie życia”, widziano jak zwykle dyskretnie zaparkowanego złotego jaguara należącego do dyżurnego manifestanta zwanego Wielką Ropuchą. Z drugiej strony szli narodowcy krzyczący o tęczowej zarazie. A nad tym wszystkim to wisiał, to kołował w powietrzu tajemniczy obiekt. Z początku był tylko świecącym punktem, lecz gdy zaczął się zniżać, robił się coraz bardziej podobny do litery f. Nieliczne będące na chodzie samoloty należące do niezwyciężonej armii polskiej zostały postawione w stan gotowości, wzmocniono patrole policji i straży miejskiej. I wtedy tajemnicza literka „f” zaczęła powoli, ale wyraźnie się zniżać, jakby przygotowując się do wylądowania. Jedna z demonstracji dochodziła akurat do Placu Defilad, skąd za unijne pieniądze miała wypuścić tęczowe światełko do nieba. A świecąca na biało literka „f” toczona ciemnoniebieską poświatą wydawała się tańczyć nad iglicą pałacu kultury, dawniej imienia Stalina.

I wielka nastała radość.

KONIEC